Readers Digest

Tekst z Wyborczej Świątecznej 16.03.13 – fragmenty eseju „Czarownik nieznanego plemienia” autorstwa Przemysława Czaplińskiego, profesora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.


Z literaturą jest, tak, że kiedy omawiamy doniosłe sprawy przez nią wyrażane, nie powinniśmy zapominać, że potrafi ona sprawiać przyjemność. Ta dziwna relacja między przyjemnością i ważnymi znaczeniami wydaje się przenikać całą twórczość izraelskiego pisarza.


Oz nie pisze na eksport. Nie sporządza portretu egzotycznej inności ani też nie sili się na przesłanie uniwersalne. Pozostaje wierny zwykłym ludziom. Co więcej, życie codzienne bohaterów wykorzystuje jako pryzmat pozwalający obejrzeć całe społeczeństwo. Więzi rodzinne, relacje międzypokoleniowe, kontakty sąsiedzkie to największa pajęczyna społeczna. Oz dzieli się tutaj z nami swoją intuicją socjologiczną, która mówi, że społeczeństwo w całości potrafi wytworzyć tylko takie więzi, jakie wytwarzają ludzie w codziennych kontaktach.

Tak charakteryzowany Amos Oz wbrew temu, co się o nim pisze, wydaje mi się raczej realista społecznym niż psychologicznym – raczej pisarzem od kapitału komunikacyjnego niż od kapitału psychicznego. Co charakterystyczne, aby odsłonić ów kapitał, aby pokazać, jakimi zdolnościami do tworzenia więzi dysponują bohaterowie, pisarz stawia ich często wobec kryzysu. Małżeństwa, rodziny, kręgi sąsiedzkie są tu ustawicznie poddawane próbie więzi. Kluczową dla Oza sprawą jest ta związana z przyjemnością. Wbrew wnioskowi, który moglibyśmy wyciągnąć, prawdziwym przeciwieństwem przyjemności nie jest powaga, Przeciwieństwem przyjemności jest rozkosz. Rozkosz to ekstaza, której nie można przeżyć. Jest jednokrotna, bo jej powtórzenie będzie już tylko przyjemnością; jest jednokrotna, bo jej doświadczenie zmienia niepowrotnie tego, który rozkoszy doznał. Rozkosz opiera się na całkowitym zawładnięciu obiektem, na skruszeniu jego granic i ustanowieniu siebie w pozycji ostatecznego dawcy sensu.Rozkosz jest właśnie tym, czego poszukują niektórzy bohaterowie Oza. Kiedy marzą, by poznać całą prawdę, by wreszcie zrozumieć kobietę, by wymyślić kompletny porządek życia zbiorowego, fantazjują o rozkoszy – o przeniknięciu do środka rzeczywistości, o podboju, który unieruchomi historię.

Przyjemność jest o wiele słabsza, mniej atrakcyjna, nieekstatyczna. W tłumaczeniu na ustroje polityczne powiedziałbym, że rozkosz jest erotyką totalitaryzmu, przyjemność – erotyką demokracji. Pełne poznanie, pełna władza, pełna kontrola to fantazmaty rozkoszy. Przyjemność opiera się na uznaniu nieprzekraczalnych i nienaruszalnych granic obiektu; doświadcza jej ten, kto nie dąży do prawdy ostatecznej, do całkowitego zrozumienia kobiety, do rozwiązania zagadki życia społecznego. W swoim wcieleniu publicystycznym Oz określa groźne skutki politycznej rozkoszy. Wcielają się one najpełniej w fanatyka. Fanatyk to ktoś, kto pragnie, by wszyscy byli tego samego zdania. A także ktoś, kto sądzi, że myślących inaczej należy zlikwidować. To nie konkretny pogląd czyni z nas fanatyków, lecz przeświadczenie, że broniąc owego poglądu, możemy przekroczyć wszelkie granice, pogwałcić wszelkie zasady i zrobić wszystko z ludźmi myślącymi inaczej. Dlatego można być fanatycznym wegetarianinem i fanatycznym mięsożercą, fanatycznym syjonistą i antysyjonistą. Fanatyzm żywi się rozkoszą wyobrażenia o całkowitym uporządkowaniu świata.

Przyjemność opiera się jednak nie tyle na wyrzeczeniu, na świadomym powstrzymywaniu się od całkowitego podboju, lecz raczej na doświadczeniu granic drugiego człowieka jako warunku samej przyjemności. Ten, kto głosi chwałę przyjemności, wie, że likwidacja cudzych granic właściwa aktowi rozkoszy niczego nie przyniesie: erotyczny kolonizator pochłonie swój obiekt, niczego nie dowiadując się o obiekcie przez siebie posiadanym. Kto więc chce poznać siebie, musi sam ustanowić nieprzekraczalne granice drugiego człowieka. Być może w prozie Amosa Oza chodzi właśnie o to – o rolę literatury w ustanawianiu granic, a także o rolę granic w doświadczaniu przyjemności. Inaczej mówiąc o związki między wyobraźnią, erotyką i polityką.

Izraelski pisarz nie zabiega jednak o rozrywkę. Oz nie tworzy dla rozbawienia. W jego esejach na plan pierwszy wybija się raczej pojmowanie literatury jako bezinteresownej gry w wielość. Istotą wielości jest uwzględnienie więcej niż dwóch róznych stron – więcej niż dwóch przeciwników, dwóch postaw czy dwóch światopoglądów.
Kiedy bowiem udaje się komuś zredukować wielość wartości do dwóch, wówczas ktoś taki odnosi pyrrusowe zwycięstwo nad życiem. Oto dysponuje światem podzielonym na pół, razem z tym podziałem otrzymuje władzę nad różnicami. Dzięki temu może budować proste opozycje między prawem a bezprawiem, ludźmi moralnymi i niemoralnymi, społeczeństwem niewinnym i winnym. Krótko mówiąc: między „nami” i „nimi”, między „swoimi” i „obcymi”. Gdyby ktoś tworzył literaturę wg tego modelu, zachowałby śmiertelną powagę i jednocześnie zgubiłby życiową doniosłość pisania. Bo literatura jest właśnie od wynajdywania trzeciej strony w świecie podzielonym na dwa, od konstruowania punktu widzenia, z którego nikt nie patrzył, od zawieszenia znaczeń, które panują w życiu społecznym. Dobra literatura powstaje tylko wtedy, gdy przekroczone zostają oczywistości. Dobra książka – bo pozostać przy skojarzenia przyjemnościowych – powinna sprawić, że na plaży nudystów lekceważymy piękno nagich ciał i z niewinną pasją podglądamy bohaterów powieści.


W tomie esejów opatrzonych tytułem „Czarownik swojego plemienia” Oz posługuje się tytułowym określeniem dla nazwania funkcji pisarza. Stwierdza, że wielcy twórcy potrafią być „czarownikami swojego plemienia”. Aby wyjaśnić tę metaforę, izraelski pisarz kreśli wizerunek społeczeństwa, jako wartości nieustannie zagrożonej. Człowieczeństwo, rozumiane jako kluczowa właściwość istoty ludzkiej i treść więzi spajającej ludzi, jest płynną substancją, która w każdej chwili może zamienić się w obcego. Zagrażają człowieczeństwu demony wewnętrzne, takie jak zło, choroba, cierpienie czy okrucieństwo, i zagrażają nam demony zewnętrzne czyli wojna, katastrofa, przemoc.
Tu pojawia się czarownik, który wciąga demony do opowieści – przemienia je w element narracyjnego rytmu, wplata w ciąg wydarzeń. Przechodzi od hiperboli, od wyolbrzymienia właściwego grozie, do metonimii, zamieniając rzeczy niewymawialne w nazwy porządku ludzkiego. „Pomaga przetrwać wieczne oblężenie. Zwierzęta, pioruny, ogień, woda, żądza, choroba i śmierć muszą tańczyć w takt jego opowieści.”
Stwierdzenia te, choć piękne, odsłaniają groźbę relatywizacji zła. Jeśli istnieje rytm, w który można wpleść wojnę, to wojna daje się upiększyć. Jeśli istnieje nieskończona wielość punktów widzenia, to „zło” będzie postrzegalne tylko z jednej perspektywy, podczas gdy z innej może okazać się względne, mniej szkodliwe, wybaczalne. Jeśli dobrze rozumiem myśl Oza, właśnie podjęcie owego ryzyka wybaczenia jest sensem literatury. Tylko stworzenie takiej perspektywy, z której widać coś więcej niż jednoznaczność ludzkiego życia i ludzkiego czynu i z której widać horyzont możliwego wybaczenia, sprawia, że warto pisać. Dlatego dobra literatura, albo nawet – wielka literatura – stroni od doskonałości, sukcesów i zwycięstw. W wygranej wojnie pisarz szuka przegranych, w sukcesie tych, którzy na nim nie skorzystają, w doskonałości wypatruje niedopasowania.

Komentarze

Popularne posty